Podróż przez Andy do Patagonii

Rucu Pichincha - 4.700 m n.p.m. 2008-12-28

sobotni targ w Otavalo 2008-12-28

Quilotoa 2009-01-02

Zjazd z Chimborazo 2009-01-05

Cordillera Blanca - trekking Santa Cruz 2009-01-19
Wyjeżdżamy z Huaraz o godz. 6 rano, razem z nami jedzie jeszcze piątka turystów (dwóch Amerykanów i Amerykanka, Francuska , Koreańczyk) i przewodnik - Abel. Po godzinie dojeżdżamy do miejscowości Yungay, gdzie przesiadamy się do kolejnego minibusa i kierujemy się do wioski Vaqueria, gdzie zaczyna się szlak. Po drodze mijamy piękne, turkusowe jezioro Llanganuco. Droga wiję się w górę, a za oknem robi się biało. Nasz minibus mozolnie wspina się na przełęcz na wysokość 4.767 m n.p.m., z której zostaje już tylko parę kilometrów do Vaquerii. W pewnym momencie coś się psuje w układzie kierowniczym naszego pojazdu i mamy przymusową przerwę w podróży. Na szczęście nie jest to nic poważnego i po godzinie ruszamy dalej. W Vaquerii czekają na nas nasi tragarze, czyli czwórka uroczych osłów, wraz z kundelkiem i donkey driver’em (poganiacz do osiołków). Donkey driver ładuje namioty, bagaże i jedzenie, a my rozmawiamy z turystami, którzy szli naszym szlakiem z przeciwnego kierunku. Są przemoczeni - mówią, że cały czas padało i nic nie było widać…
Ruszamy. Przechodzimy przez niewielką wioskę i zaczynamy podejście.Po dwóch godzinach zaczyna padać – czy tak będzie przez następne cztery dni? Zmoczeni i zmarznięci docieramy do miejsca pierwszego biwaku. Rozbijamy namioty. Przewodnik przyrządza rewelacyjny obiad – gorąca zupa poprawia wszystkim humor.
dzień 2
Abel budzi nas o godz. 5.20 kubkiem gorącej herbaty z liśćmi koki (taką herbatę piję się po to, aby nie mieć choroby wysokościowej). Jest przeraźliwie zimno, ale na niebie nie ma ani jednej chmurki...więcej na www.jedziemydookola.pl

Machu Picchu - szaleństwo nie zna granic 2009-01-25

Cuzco 2009-01-31

lago de Titicaca 2009-01-31
Już w Ekwadorze zaczęło nas korcić, aby wybrać się na jakąś większą górę. Jednak baliśmy się, że nie damy rady - że będzie za wysoko, że nie mamy odpowiedniej aklimatyzacji, że za słabo u nas z kondycją. Później była Cordillera Blanca w Peru i trek Santa Cruz – wysokość nam nie dokuczała, a i na kondycję nie mogliśmy narzekać. Dlatego będąc w La Paz postanowiliśmy wspiąć się na Huayna Potosi (6.088 m n.p.m.) – podobno jeden z łatwiejszych sześciotysięczników w Boliwii.
Zaczynamy od znalezienia odpowiedniej agencji – najlepiej dobrej i niedrogiej. Nie jest to łatwe, bo tak jak zjazd drogą śmierci, tak i wejście na szczyt Huayna Potosi jest w ofercie praktycznie każdej agencji. Po paru godzinach wybieramy Travel Tracks – są stosunkowo tani (biorąc pod uwagę inne agencje), a do tego rekomendowani przez Lonely Planet. Musi zdecydować czy jedziemy na dwa czy na trzy dni – dłuższy wariant zawiera jednodniową praktykę na lodowcu. Decydujemy się na tańszą, dwudniową opcję. Teraz pozostaje wybrać buty – twarde plastikowe skorupy i resztę sprzętu - to, czego nie mamy pożyczą nam w agencji – nieprzemakalne spodnie, czekany, raki, druga czołówka, drugi śpiwór (ja mam za cienki). Następnego dnia wyjeżdżamy o godz. 9 – góra leży w odległości godziny drogi od stolicy. Dojeżdżamy na wysokość 4.700 m n.p.m – rzadko gdzie można podjechać taksówką prawie na wysokość Mont Blanc :-) Rozpoczynamy trzygodzinne podejście (z cały ekwipunkiem) do schroniska, które położone jest na wysokości 5.130 m n.p.m. Plecaki są okropnie ciężkie, a tu nie ma osiołków, które mogłyby pomóc nam je dźwigać. W końcu docieramy do celu; jest ładna pogoda, przed nami rozpościera się przepiękny widok na położoną w dole dolinę, widać też szczyt – robi wrażenie – wydaje się ogromny! Parę osób jest już w schronisku – śpią. Nam nie chce się spać, jest dopiero godz. 14. Zakładamy sprzęt i idziemy z przewodnikiem na lodowiec poćwiczyć – nigdy wcześniej nie chodziliśmy w rakach, nie używaliśmy też czekanów. Aby dojść do lodowca musimy przejść kamienisty fragment szlaku – w twardych butach jest to nie lada gimnastyka. Nasz przewodnik szedł w takich butach przez całą drogę do schroniska! Na całe szczęście chodzenie w rakach po lodowcu okazuje się dość proste. Resztę dnia spędzamy wylegując się na słońcu i podziwiając ośnieżone szczyty gór.
Po kolacji, o godz. 17 idziemy się położyć. Podejście na szczyt zaczniemy o 1 w nocy (o godz. 12 jest pobudka), więc trzeba się trochę przespać. Nie możemy spać, godziny ciągną się w nieskończoność, grobową ciszę przerywają tylko szeleszczenia śpiworów, sen nie nadchodzi, w głowie kotłują się myśli…Prawie ‘całą noc’ spędzamy starając się zasnąć. Około godz. 22 zaczyna się błyskać i grzmieć – burza…i cały entuzjazm opada - przy takiej pogodzie pewnie nie pójdziemy na szczyt. Po dwóch godzinach burza odchodzi, zamiast niej pada śnieg. Nasz przewodnik przychodzi nas obudzić (i tak nie śpimy); jemy niewielkie śniadanie i około godz. 1.00 wychodzimy. Na zewnątrz nic nie widać – jest ciemno, nie ma gwiazd i wciąż sypie. Dochodzimy do lodowca, zakładamy raki i wiążemy się liną – przewodnik idzie pierwszy, potem Magda, a na końcu ja. Zaczynamy podejście, do szczytu mamy jakieś 6 godzin i ponad 950 metrów przewyższenia. W świetle czołówki widać tylko niekończący się szlak, który wije się cały czas stromo pod górę. Na początku jest nam gorąco, potem przestaje padać i robi się coraz zimniej; śnieg, który stopił się na nas pozamarzał. Teraz droga prowadzi granią, snop światła z latarki po obu stronach ścieżki napotyka na bezkresną ciemność. Po paru godzinach drogi daje znać o sobie wysokość, brak snu i zmęczenie – każdy kolejny krok robi się coraz cięższy, w głowie pojawia się myśl: ‘po co się tu pcham?’. Nie mamy wody, zamarzła nam w rurce od camelbaka. W końcu zaczyna świtać – to dodaje nam otuchy, pojawiają się zarysy gór, odsłania się szczyt i widzimy, że już niedaleko. O świcie widoki są niesamowite – nierealne, jednak my jesteśmy zbyt zmęczeni i zmarznięci, żeby sięgnąć po aparat, rejestrujemy je w pamięci. Dotarliśmy! Jesteśmy na szczycie! Udało się pokonać 6.000 m! Niestety znowu się zachmurzyło i kompletnie nic nie widać. Schodzimy trochę niżej, odpoczywamy, chmury się rozchodzą, robimy parę zdjęć i ruszamy z powrotem do schroniska. Teraz dopiero widzimy, iż wąska ścieżka, którą wspinaliśmy się na szczyt prowadziła wśród lodowych szczelin. Nasz przewodnik idzie ostatni, żeby w razie, czego móc nas utrzymać na linie. Do schroniska docieramy kompletnie wyczerpani, ale szczęśliwi – zrobiliśmy to! Za parę godzin będziemy w hotelu, w wygodnym łóżku. Podejście na Huayna Potosi było jedną z najbardziej wyczerpujących rzeczy, jak zdarzyło nam się zrobić, ale było warto!
Zapraszamy na naszą stronę www.jedziemydookola.pl

Salar de Uyuni 2009-02-21

księżycowa dolina 2009-02-23

objazd przez Buenos 2009-03-14
...zwiedzamy najpierw centrum – Avenida Corrientes, Calle Florida i Lavalle – mnóstwo sklepów, restauracji, kin, teatrów. Recoleta, to przede wszystkim słynny cmentarz; nie ma na nim tradycyjnych grobów, ale wielkie mauzolea – z drzwiami i wentylacja – jak mini domy.
W niedzielę odwiedzamy dzielnicę San Termo – na ulicach jest targ staroci, muzyka i pokazy tanga na żywo. Dalej kolorowa La Boca z domami pomalowanymi na jaskrawe kolory, chociaż zbyt dużo tu turystów i turystycznych atrakcji, od których nie ma ucieczki.
Zapraszamy na naszą stronę www.jedziemydookola.pl

Ruta de siete lagos 2009-03-14

Patagonia 2009-03-18

w krainie wiatru i deszczu 2009-03-25

na końcu Świata 2009-03-30
Jedziemy na Ziemię Ognistą do Ushuaia; z Punta Arenas to ok. 10 godzin jazdy autobusem. Za oknem niekończące się równiny, co jakiś czas można wypatrzyć strusie Nandu. Podczas przeprawy promowej pojawiają się czarno-białe delfiny – przez chwilę ścigają się ze statkiem. W Ushuaia wybieramy się w góry, na Przełęcz Owcy (Paso de Ovieja). Po deszczowej noc nie ma ani śladu, wypogodziło się, jest pięknie, kolorowo. Rozbijamy namiot nad Laguną de Caminante z widokiem na ośnieżone szczyty; poza nami nie ma tu nikogo, po zatłoczonym hostelu to przyjemna odmiana. W nocy zaskakuje nas zima, znalazła nas na końcu Świata ;-) Pada śnieg i robi się bardzo zimno. Rano wszystko wokół jest ośnieżone, a podczas powrotu do miasteczka momentami silny wiatr nie pozwala iść – trzeba przystanąć i przykleić się do stoku. Praktycznie cały dzień pada śnieg – pierwszy raz tutaj w tym roku. Zapraszamy na naszą stronę www.jedziemydookola.pl